Co się dla mnie wydarza w CISZY Z KOŃMI?
To doświadczenie składa się z dwóch części.
Pierwszy etap CISZY Z KOŃMI to współdzielenie przestrzeni. Poznałam to ćwiczenie dzięki kursowi u Carolyn Resnick, autorki książki Naked Liberty. A Memoir by Carolyn Resnick. Jako jedno z zadań, które prowadzi do komunikacji z końmi na głębszym poziomie, proponuje je także Stormy May, twórczyni świetnego, poruszającego filmu The Path of the Horse. Wprowadzają je w swoje metody pracy z końmi również Elsa Sinclair (lubię jej pełne cierpliwości podejście oraz filmy Taming Wild: A Girl And A Mustang oraz Timing Wild: Pura Vida) i Christina Marz, u której uczyłam się Horse Guided Empowerment. Jednak dla mnie jest ono nie tylko pracą nad relacją z końmi, ale przede wszystkim doświadczeniem uważności oraz pełnego kontaktu ze sobą i otoczeniem, naturą. To praktyka, która z czasem ulega intensyfikacji. Proces toczący się poprzez kolejne spotkania z końmi. Takie, w których od koni nic nie chcemy. Uwalniamy je i siebie – od zadań, oczekiwań, wymagań.
Jak to zrobić? Idź do koni. Poczuj całą sobą: jestem tu, żeby być z wami. Nie rób nic ponadto. Po prostu bądź. Czy to dla Ciebie łatwe?
Ja wykonuję tę praktykę z moimi arabami na dużym, częściowo zalesionym padoku. Zazwyczaj idę tam, gdzie rosną drzewa. Staję w cieniu, pod sosnami. Skupiam się na odczuciu powietrza na mojej skórze, zauważam i koncentruję się na jakiejś drobnej rzeczy – leżącej na ziemi gałązce, kamyku czy szyszce.
Kiedy zrobiłam to ćwiczenie po raz pierwszy po dłuższej przerwie, konie po prostu kontynuowały robienie tego, co przed moim przyjściem – niewzruszone jadły siano. Jakby nie uwierzyły, że bezwarunkowo jestem.
Już wiem, że reagują tak zawsze, gdy mnie przez jakiś czas w taki pełny sposób przy nich nie było. Podnoszą mi poprzeczkę. Uświadamiam sobie wtedy, że jednak miałam jakieś oczekiwania, a jednocześnie uczę się cierpliwości i jeszcze większej uważności, rozumianej jako pełna obecność wszystkimi zmysłami w danym momencie.
Następnego dnia podeszły do mnie. Zbadały, jak pachnę. Dotknęły. Może sprawdzały, co ze sobą niosę tym razem. Po chwili dwa z pięciu zostały ze mną, a pozostałe oddaliły się. Evalion położył głowę ma mojej i staliśmy tak kilka minut. To było bardzo przyjemne, relaksujące uczucie. Od tego czasu często to robi. Wyrównuję wtedy z nim oddech. Skupiam się na języku emocji. Wyłączam myślenie. Czuję.
W tym doświadczeniu największym wyzwaniem dla mnie było to, by niczego od koni nie wymagać. Nie oceniać. Nie myśleć o tym, co jest tego dnia do zrobienia w stajni, ani o tym, co zdarzyło się wcześniej lub wydarzy później. Musiałam się tego nauczyć, bo na początku – podobnie jak niektórym uczestniczkom moich programów rozwojowych, jeśli wprowadzam do nich podobne ćwiczenie – zależało mi, by konie się do mnie zbliżyły. Czułam związane z tym napięcie. A one też je wyczuwają. I chcą go unikać. Pokazują to wyraźniej niż ludzie.
Drugi etap mojej CISZY Z KOŃMI i jest zbliżony do HeartMath (koherencji serca). Zresztą sądzę, że bardziej chodzi o to, co się czuje, niż o nazywanie tego. Zasada jest pozorne prosta: koncentruję się na swoim wewnętrznym stanie, chcąc wywołać w sobie bardzo określone, pozytywne uczucia. Natomiast konie odzwierciedlą go swoim zachowaniem.
Kiedy udało mi się po raz pierwszy osiągnąć spokój połączony z byciem tu i teraz oraz odczuciem jedności i bezwarunkowej miłości, efekt był dla mnie… fascynujący. Jakaś część mnie nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Konie nigdy wcześniej tego nie robiły, a wtedy położyły się koło mnie. Jeden po drugim. Perkresja. Bellara. El Ghana. Na końcu najstarsza Conga. Ja półleżałam oparta o balot siana, one umiejscowiły się w odległości 1-3 m ode mnie. Stado.
Przyznam się, że potem przez długi czas obawiałam się powtórzyć to doświadczenie. Bałam się, że nie osiągnę podobnych rezultatów, więc… nawet nie podejmowałam starań. Ale później po prostu to zrobiłam. I gdy poczułam całkowitą obecność w tym właśnie momencie, spokój i miłość, konie się znów położyły. Wtedy był już z nami Evalion. On zaczął. Po nim niewiele starsza Perki. A następnie pozostałe klacze. Była zima, wokoło leżało trochę śniegu. Po jakimś czasie od strony pola podeszły do nas sarny i zaczęły się nam przyglądać.
Znów myślę, że to inny sposób komunikacji. Język miłości, obecności i uważności.
Do niego Cię zapraszam w CISZY Z KOŃMI.