Czego nauczyłam się od moich koni?
Jakiś czas temu powiedziałam, że dużo uczę się od koni i dzięki nim.
– No chyba trochę odleciałaś – zareagowała K., lekko przewracając oczami.
Jeśli według K. odleciałam, to naprawdę dobrze mi z tym. Koniom zawdzięczam to, że jestem bardziej osadzona w sobie. Bardziej w kontakcie – ze sobą i z innymi. Widzę więcej. I wiem, że rozwój to małe kroki, które same chcemy wykonać – bez względu na to, co pomyślą czy zrobią inni.
– Dobra… To czego nauczyłaś się od koni? – z westchnieniem spytała K.
– Chętnie opowiem.
Eli
Eli nauczyła mnie bycia „tu i teraz”. Miała wtedy niecały rok. Niedawno zmieniła dom. Przyjechała do mnie z półsiostrą, która jest w tym samym wieku, co ona. Wtedy jeszcze kończyłam budowę stajni, więc zamieszkały w innym zaprzyjaźnionym miejscu, wśród dorosłych koni, w bliskim towarzystwie mojej Congi.
Bała się. Ale zachowywała się zupełnie inaczej niż jej półsiostra, która po prostu reagowała ucieczką na wszystko, co było dla niej nowe. Bywała agresywna. Próbowała kopać i gryźć. Mniej lub bardziej skutecznie. Na początku mnie tym zaskoczyła. Nie od razu zrozumiałam, że jej agresja wynika ze strachu.
Gdy to do mnie dotarło, wiedziałam, że muszę wdrożyć zupełnie nowy sposób działania. Że gdy jestem obok niej, muszę jej zapewnić poczucie bezpieczeństwa. Jak? Swoimi myślami, które mają przestać błądzić po przeszłości i przyszłości, po problemach, zmartwieniach i obawach. Swoimi emocjami, które nie będą wynikać z tych myśli. I swoim ciałem, które nie odzwierciedli ich napięciem.
Ta strategia zaczęła działać. Eli przestała być agresywna, a ja nauczyłam się skupienia na „tu i teraz”. Dzięki jej skutecznej pomocy: bo gdy tylko nie zapanowałam nad byciem wyłącznie w teraźniejszości, przy niej, w rozluźnieniu ciała, spokoju myśli i uczuć – w moim kierunku leciało małe kopytko. Teraz już to potrafię (to był duży krok w moim rozwoju), a ona nie kopie.
Napisałam, że Eli już nie kopie, ale specjalnie nie wspomniałam o gryzieniu. Nie, teraz nie gryzie, ale ten problem pojawiał się jeszcze przez kilka miesięcy po tym, jak przestała kopać. Zawsze w tych samych okolicznościach. Wpuszczałam ją na noc do boksu. I wtedy czasami niespodziewanie kąsała mnie w ramię. Nie robiła tego z jakimś wielkim przekonaniem – nie bolało za bardzo. Jakby nie chciała mi zrobić krzywdy, tylko… No właśnie, co? Znów zaczęłam się zastanawiać. Nauczona wcześniejszymi doświadczeniami skierowałam uwagę na siebie, nie na konia. To nie koń jest zły, czy złośliwy. On po prostu coś mówi, a ja chcę to zrozumieć. Zaczęłam skanować siebie. Umysł, emocje – ok, jestem „tu i teraz”. Ciało? Hm… No przecież… to oczywiste, ramiona! Z trudem je rozluźniłam. Ta strategia też zadziałała. Brak napięcia = brak gryzienia. Po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że lekkie uniesienie i spięcie ramion to mój normalny stan. Że robię tak niemal ciągle, zupełnie nieświadomie. W ilu pozornie zwykłych zdarzeniach dawniej musiałam nie czuć się komfortowo? W jak wielu niełatwych sytuacjach się znalazłam, nie dbając jednocześnie o uwalnianie napięć? Ta utrwalona w ciele reakcja kiedyś – prawdopodobnie przez wiele lat – miała mnie chronić, dawać większe poczucie bezpieczeństwa. Ale od dawna nie była mi już potrzebna. Silnie zapisana w ciele odpowiedź nie znika w momencie, gdy ją sobie uświadomimy. Ale to jest właśnie pierwszy krok do zmiany. Moja mądra Eli.
Gdy Eli była jeszcze na etapie podgryzania, czasem jej zachowania przybierały różne, pozornie groźne formy. Niekiedy nie chciała, żeby ktoś podchodził do jej boksu. Straszyła i odganiała. Po końsku. Bardzo mi zależało, żeby ją tego oduczyć. Skończyłam studia podyplomowe z psychologii zwierząt i behawiorystyka koni jest jedną z dziedzin, która mnie fascynuje. Wymyśliłam, że będę reagować odwrotnie do tego, co ona chce osiągnąć, i w ten sposób wygaszę tę reakcję. Działałam tak za każdym razem, gdy nie życzyła sobie towarzystwa i wyrażała to „zbyt ekspresyjnie”. Wiedziałam, kiedy zostać i kiedy odejść. Nauczyłam się „timingu”, który pozwalał osiągnąć najlepsze rezultaty. Po kilku miesiącach konsekwentnego działania, przestała się tak zachowywać.
Do czasu. Po ponad 2 latach, w lutym 2023 roku nagle zdarzył się „nawrót”. Wieczorem, po bardzo ciężkim, stresującym dniu poszłam nakarmić konie. Nasypałam im paszę z witaminami i zaczęłam iść do wyjścia. Nie miałam siły na nic więcej. Nie byłam myślami przy nich, przytłoczyły mnie wcześniejsze problemy. Nagle Eli znów zaczęła mnie „straszyć”. Z coraz większą ekspresją. Kładła uszy, „szczurzyła się”. Gdy byłam przy drzwiach stajni, stanęła dęba. Cofnęłam się do niej i spytałam: „O co chodzi, koniku? Co się dzieje? Co chcesz mi powiedzieć?”. Od razu się uspokoiła. Po chwili spojrzała na swój brzuch. Kilkanaście sekund przerwy. Pogrzebała nogą. Znów spojrzała na brzuch. Przez dłuższy moment nie działo się nic. Po grzbiecie przeszedł jej dreszcz. Po moim ciele też. Kolka. Zawołała mnie. Wiedziała, jak sprawić, że do niej podejdę. Że zwrócę na nią uwagę. I wiedziała, że mogę pomóc. To jedno z najbardziej wzruszających wydarzeń w naszym wspólnym życiu. „Trzeci język” – wspólny, końsko-ludzki. Udało się, mamy go. Porozumienie jest możliwe.
Conga
Conga to mój pierwszy, wymarzony koń… Wiele osób odradzało mi kupno araba, ale ja widziałam tylko tę rasę. Konie czystej krwi arabskiej są wrażliwe i reaktywne. Łatwo wchodzą w relacje z ludźmi. Od swojego człowieka wymagają dużo. Pewnie dlatego je uwielbiam. Conga ma w rodowodzie te araby, których imiona znam z dzieciństwa – Bandosa, Bandolę (jej rzęsy miały podobno 7 cm!), Eukaliptusa, Celebesa. To mój łącznik z tamtymi marzeniami. W pewnym sensie zarządza naszym stadem. Z jednej strony, ustawia pozostałe konie „po kątach”. Z drugiej, to właśnie do niej biegną, gdy się spłoszą i po chwili przypomną sobie, że nie warto uciekać na oślep. To przy niej stają w czasie ulewy i wiatru, nawet gdy oznacza to, że w tym miejscu będą moknąć. Uczy nas – młodsze konie i mnie – niuansów mowy ciała oraz stopniowania sygnałów. Jest w tym prawdziwą mistrzynią. Obserwuję ją i po prostu staram się ją naśladować na miarę ludzkiego ciała. Dzięki niej wiem, że czasem wystarczy zadziałać spojrzeniem, niekiedy ruchem głowy, a innym razem ręki – a w każdym z tych ruchów liczy się jeszcze poziom energii, napięcie mięśni i intencja.
Tak, mowa ciała, energia, intencja są istotne. Conga nauczyła mnie też, że liczy się jeszcze jedna rzecz – inicjatywa, która buduje zaangażowanie. Podczas pierwszych wspólnych lat miałam wrażenie, że nasza relacja nie układa się tak dobrze, jakby mogła. Wydawało mi się, że jest możliwa głębsza więź. I jest. Tyle że Conga wybrała sobie innego człowieka. To jego wypatrywała, śledziła jego ruchy, a gdy podchodził, kładła mu głowę na ramieniu. Mnie jakby jedynie… tolerowała. Zrozumiałam i zaakceptowałam. Gdy przeniosłam ją do mojej stajni, niewiele się zmieniło w jej stosunku do mnie. Do momentu, w którym zainteresowałam się treningiem na wolności (ang. liberty training). Ćwiczyłam z Eli i Bellarą. Skupiałyśmy się na tych elementach, które obniżały ich energię, wyciszały je i budowały koncentrację. Ale może po pewnym czasie chciałam czegoś więcej niż praca w stępie (a tylko ona była według mnie odpowiednia dla moich młodziaków ze względu na cele, które chciałam osiągnąć)? A może po prostu spontanicznie przyszedł mi do głowy pomysł: weź Congę, spróbuj? Do tej pory obserwowała nasze ćwiczenia przez płot. Dzięki temu znała już podstawy. To społeczne uczenie się koni – konie uczą się również poprzez przyglądanie się temu, co robią inne konie. Bez problemu wykonała wszystkie figury, których nigdy wcześniej nie robiła z ziemi. Na następnych krótkich sesjach dodawałam kolejne oraz pracę w kłusie. A Conga się zmieniała. Zaczęła podbiegać, gdy się pojawiałam. I już z daleka witać mnie rżeniem. Przyglądała się z zainteresowaniem – jakby z pytaniem: „Co ciekawego będziemy tym razem robić?”.
Ta opowiastka mogłaby nosić tytuł: O działaniu zamiast oczekiwania. Albo: O proaktywności. I nie dotyczyć tylko relacji z końmi.
Conga nauczyła mnie jeszcze jednego. Że nawet w tematach, w których jestem specjalistką, ciągle chcę się uczyć – z fascynacją, pasją. Gdy już wydawało mi się, że wiem wszystko o tym, dlaczego konie tak dobrze radzą sobie w programach rozwojowych i na jakie „zachowanie” (emocje, myśli, reakcje z ciała, energię, intencje) człowieka odpowiedzą w określony sposób, gdy miałam już silne, oparte na doświadczeniu przekonania na ten temat, Conga jednym swoim ok. 60-sekundowym działaniem wywróciła je i jakby spytała: I co z tym teraz zrobisz? Ano, będę próbowała zrozumieć, przeczytam kolejne dziesiątki książek, raportów z badań, przerobię dodatkowe, pozornie niezwiązane bezpośrednio kursy, by za jakiś czas powiedzieć: już wiem! I mam nadzieję, że wtedy któryś z moich koni pokaże mi, że znów jest coś do odkrycia!
Ps. Na zdjęciu moja arabka, Eli.